Oto najsłynniejsze zamki i straszne historie z nimi związane. Poniżej znajdziecie m.in. opowieść o Moroello i Soleste — parze, której historia budzi jeszcze większą grozę, aniżeli literackie dzieje Julii i jej Romea. Poznacie też zamek, którego strzeże sam diabeł, a także fortecę, której pilnują ci sami rycerze od setek lat.
Małżeńskie skoki w bok Naukowcy zbadali relacje między małżonkami na przestrzeni ostatnich 500 lat. Znaleźli dowody, że zdrady nie były zbytnio rozpowszechnione w społeczeństwie Liczba zdrad małżeńskich oraz potomków z nieprawego łoża znacznie wzrosła w XIX wieku, gdy wybuchła rewolucja przemysłowa Zespół badaczy postanowił sprawdzić, jakie skutki miała niewierność małżeńska na przestrzeni ostatnich 500 lat. Wyniki opublikowane w czasopiśmie "Current Biology" nie pozostawiają złudzeń: do zdrad dochodziło znacznie rzadziej niż dziś. Wszystko zmieniła rewolucja przemysłowa, a skoki w bok stały się w dużej mierze uwarunkowane statusem społecznym. Naukowcy wzięli pod lupę społeczeństwo belgijskie i holenderskie. Przeprowadzili analizy DNA oraz połączyli je z długoterminowymi danymi genealogicznymi. Wyniki odsłoniły pewne niespodzianki. Podczas gdy liczba tak zwanych zdarzeń związanych z ojcostwem poza parą była ogólnie dość niska, to ich częstotliwość różniła się znacznie między ludźmi w zależności od okoliczności. Dowody na skoki w bok pojawiały się znacznie częściej u osób o niższym statusie społeczno-ekonomicznym, którzy mieszkali w gęsto zaludnionych miastach w XIX wieku. Przez większość badanego okresu wskaźnik zdrad utrzymywał się na stałym poziomie 1 na 100. Ale analiza naukowców wykazała skok w XIX wieku, kiedy poziom wzrósł do 6 na 100. Prawdopodobnie ma to związek z tym, że członkowie tych społeczności szukali przygód wśród wyższych warstw społecznych i poszukiwaniu lepszego dawcy DNA, co w rzeczywistości pokrywa się z teorią ewolucji. W dodatku mniejsza anonimowość ze względu na duże zaludnienie zachęcała do skoków w bok. Badania obejmowały okres kilku stuleci, w których nastąpiły zmiany w środowisku społecznym, w tym szybka urbanizacja, która towarzyszyła rewolucji przemysłowej w XIX-wiecznej Europie Zachodniej. Aby oszacować historyczne wskaźniki skoków w bok wśród małżeństw, zidentyfikowano 513 par współczesnych dorosłych mężczyzn mieszkających w Belgii i Holandii, którzy mieli wspólnego przodka ze strony ojca, a zatem powinni mieć ten sam chromosom Y. Dowody nie wykazały istotnych różnic we wskaźnikach między krajami, pomimo kluczowych różnic religijnych. Różniły się one jednak znacznie w zależności od statusu społeczno-ekonomicznego i gęstości zaludnienia. Wskaźnik zdrad był znacznie niższy wśród rolników i bardziej zamożnych rzemieślników i kupców niż wśród robotników i tkaczy niższej klasy. Jeśli więc twoi przodkowie mieszkali w miastach i byli z niższych klas społeczno-ekonomicznych, szanse, że historia rodziny zawiera małżeńskie zdrady jest znacznie wyższa niż gdyby ci przodkowie byli na przykład rolnikami, gdzie dostęp do zdrady był ograniczony ze względu na mniejszą i mniej anonimową społeczność. A jak wyglądają skoki w bok dzisiejszych Polaków? Zobaczycie na poniższej infografice. Zdrady (Newsweek/Onet)
Dowcipy o kłótniach małżeńskich. Kocha się mąż z żoną i jej wymyśla: - Ale ty jesteś brzydka. Oczy wybałuszone, krzywy nos, obwisłe piersi i jeszcze krzywe nogi. Jak ja mogłem cię chcieć? - Ale mam chyba coś pięknego w sobie - broni się żona. - Tak. Ale zaraz to wyjmę. 10 6.
W wiosennej ramówce Polsatu ma się pojawić nowy serial scripted docu pt. "Zdradzeni". 8 Zobacz galerię Onet "Zdradzeni" to nowa produkcja specjalizującej się w scripted docu firmy Tako Media . Serial "Zdradzeni" będzie emitowany w czwartki o 20, przed pasmem seriali fabularnych. Będzie to pierwszy cykl scripted docu w ścisłym prime time stacji, bo dotychczas takie produkcje były nadawane w paśmie popołudniowym. 1/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Kuba Wojewódzki, Tatiana Okupnik, Czesław Mozil 2/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Tatiana Okupnik na scenie postanowiła wykonać jeszcze raz przebój Adele "Skyfall". Jak wyszło? O tym dowiemy się z odcinków "X Factor". 3/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Kuba Wojewódzki 4/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Czesław Mozil 5/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Tatiana Okupnik 6/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Patricia Kazadi 7/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet 8/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Kuba Wojewódzki Data utworzenia: 31 stycznia 2013 15:42 To również Cię zainteresuje
Kulisy blasku - Zagłęb się w fascynujący świat gwiazd i odkryj to, co skrywa się za blaskiem reflektorów! Od nieznanych historii, po zaskakujące fakty i wyda
Obraz małżeństwa ukazany w Piśmie Świętym drastycznie odbiega od obrazu przyjętego we współczesnej kulturze i prawodawstwie, zarówno cywilnym jak i kościelnym. Według Biblii, małżeństwo to relacja, nie instytucja; relacja inicjowana przez Boga, nie przez ludzi; rzeczywistość duchowa, nie prawno-urzędowa. Te różnice mają kluczowe znaczenie dla całej etyki małżeństwa. Dlatego to mężczyzna opuszcza swego ojca i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. (Rdz 2, 24) Wstęp Piszę ten artykuł dla moich przyjaciół i braci w wierze, aby mogli zrozumieć moje spojrzenie na etykę małżeńską. Choć nie jestem teologiem, to jako chrześcijanin mam obowiązek szukać woli Boga poprzez lekturę Słowa Bożego - bo Szczęśliwy mąż, który (...) ma upodobanie w Prawie Pana, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą (Ps 1, 1-2). W przeciwieństwie do 99% teologów zajmujących się etyką małżeńską na przestrzeni wieków, nie jestem celibatariuszem. Wypowiadam się więc jako praktyk, a nie teoretyk małżeństwa, i piszę o zagadnieniach, które są częścią mojego własnego życia - może nawet najważniejszą częścią - a nie tylko prawno-teologiczną spekulacją, która dotyczy wielu innych osób, ale nie mnie samego. Liczba rozwodów cywilnych w Polsce to już 25% liczby nowozawartych małżeństw, a w krajach zachodnich nawet ponad 50%. Jedynie Kościół katolicki, i niektóre inne Kościoły chrześcijańskie, próbują stawiać opór mentalności pro-rozwodowej, która szerzy się coraz bardziej w kulturze zachodniej. Sam Kościół nie jest jednak konsekwentny w swoim sprzeciwie wobec rozwodów, dopuszczając tzw. "stwierdzenie nieważności" małżeństwa, które w praktyce zastępuje rozwód, a może być wydane przez sąd biskupi z zupełnie błahych powodów, nawet dla małżeństw z wieloletnim stażem i posiadających wspólne potomstwo. Co roku w Polsce wpływa do sądów biskupich ok. 5 tysięcy wniosków o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Ponad 80% spraw kończy się orzeczeniem nieważności[1]. Sam papież Franciszek stwierdził w wywiadzie[2] z lipca 2013, że połowa małżeństw sakramentalnych może być nieważna w świetle prawa kanonicznego: Jesteśmy na drodze prowadzącej do bardziej pogłębionego duszpasterstwa małżeństw. To jest problem wszystkich, ponieważ jest [ich] wielu, prawda? Dla przykładu, podam tylko jeden: mój poprzednik [w Buenos Aires - przyp. kardynał Quarracino, mówił, że według niego połowa małżeństw jest nieważna. [podkr. MW] Dlaczego tak mówił? Ponieważ pobierają się bez dojrzałości, pobierają się nie dostrzegając, że to jest na całe życie albo biorą ślub dlatego, że z racji społecznych powinni się pobrać. (...) Problem duszpasterstwa małżeństw jest złożony. Trudno przejść obojętnie wobec tak zatrważającej statystyki, mówiącej przecież o sprawach najistotniejszych: o małżeństwie i rodzinie, które wypełniają zasadniczą część życia każdego z nas. Statystyka ta każe postawić pytania nie tyle o te nieważne małżeństwa, co o prawo, według którego owe małżeństwa były zawierane, bo jeśli aż 50-80% małżonków, mimo dobrej woli, nie jest w stanie wypełnić przepisów prawa i w świetle tegoż prawa żyje w związku pozamałżeńskim, czyli potencjalnie w cudzołóstwie, a na dodatek jest nieświadoma takiego stanu rzeczy, to ten fakt mówi więcej o jakości prawa, niż o tych osobach. Ja sam od 11 lat jestem w małżeństwie sakramentalnym zawartym w Kościele katolickim, a od 6 lat w separacji, która nastąpiła wbrew mojej woli i bez mojej winy. Idąc za nauczaniem Kościoła, cały okres separacji przeżyłem w uczciwym, choć mimowolnym, celibacie. Kiedy prosiłem Boga o pomoc i uleczenie mojej sytuacji rodzinnej, Bóg zachęcił mnie do tego, abym przyjrzał się bliżej biblijnej - czyli Bożej - koncepcji małżeństwa i skonfrontował ją z wizją katolicką. Z dużym zaskoczeniem odkryłem, że są to dwie zupełnie różne koncepcje. Punktem wyjścia do poniższej analizy jest przekonanie, że Słowo Boga przekazane nam w Piśmie Świętym jest prawdziwe i żywe, tzn. jest źródłem prawdy moralnej o życiu każdego człowieka (Na początku było Słowo; J 1,1), w każdej epoce, i Bóg wciąż - tak jak 2000 lat temu - chce mówić do chrześcijan i do Kościoła poprzez słowa Pisma Świętego (Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą; Łk 21,33). Jeśli nie zgadzasz się z poniższą analizą, zapraszam do merytorycznej dyskusji w komentarzach pod artykułem. Małżeństwo, czyli... W powszechnym rozumieniu, "małżeństwem" nazywamy związek mężczyzny i kobiety zawarty poprzez ślub: cywilny, kościelny, lub - w innych kulturach - zwyczajowy. Ślub taki musi mieć odpowiednią formę, np. liturgiczną, zwykle ze złożeniem przysięgi, inaczej jest nieważny; muszą mu towarzyszyć odpowiednie procedury, jak np. obecność świadków czy wpis w księdze parafialnej lub w księdze stanu cywilnego; od nowożeńców wymagane jest spełnienie dodatkowych warunków, na przykład, posiadanie pełnej świadomości podejmowanych zobowiązań, wewnętrzna zgoda na małżeństwo, ujawnienie współmałżonkowi faktów które mogą rzutować na ich przyszły związek itp. - bez spełnienia tych warunków małżeństwo, choćby zawarte, staje się nieważne i może zostać anulowane lub rozwiązane przez odpowiedni sąd. A zatem, małżeństwo w potocznym rozumieniu to instytucja, której elementem centralnym jest akt zaślubin, stwarzający nowy związek małżeński jako byt prawny. Instytucja ta jest regulowana odrębnymi przepisami, obwarowana licznymi nakazami i zakazami, i uzależniona od prawodawcy, który posiada głos decydujący w stwierdzaniu, który związek jest małżeństwem, a który nie. Kościół dodaje, że zawarcie małżeństwa (sakramentalnego) daje początek istnieniu węzła małżeńskiego, będącego prawnym zobowiązaniem współmałżonków wobec siebie nawzajem, zobowiązaniem o wieczystym charakterze. Czy Bóg tak samo rozumie pojęcie "małżeństwa"? Czy On również uważa, że małżeństwo to byt prawny, powstający poprzez zaślubiny, przeprowadzone z zachowaniem odpowiedniej formy i z wypełnieniem wszystkich wymaganych prawem warunków? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Wystarczy zajrzeć do Księgi Rodzaju i sprawdzić, czym było pierwsze małżeństwo: naszych pra-rodziców, Adama i Ewy. Czy ich małżeństwo było aktem prawnym? Czy składali sobie przyrzeczenie? Czy byli rejestrowani w księgach metrykalnych? Czy świadkowie złożyli swoje podpisy na dokumencie?... Ich ślub był cywilny? kościelny? zwyczajowy?... Otóż, Adam i Ewa nie mieli ślubu: ani kościelnego, ani cywilnego, ani żadnego innego; nie składali sobie przysięgi; nie byli rejestrowani w urzędzie; nie towarzyszyli im świadkowie; nie otrzymali błogosławieństwa prezbitera... a jednak Pismo mówi, że byli dla siebie "mężem" i "żoną" (Rdz 2,25; 3,16), czyli stanowili małżeństwo. Zatem w oczach Boga to nie akt zaślubin - ani żadna inna prawnie regulowana forma zawarcia związku - jest czynnikiem decydującym o zaistnieniu małżeństwa. Małżeństwo jako relacja Relacja małżeńska została stworzona przez Boga na samym początku, przy stworzeniu świata i człowieka, jest więc ona integralną częścią planu Bożego wobec człowieka: bo Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam (Rdz 2,18). Księga Rodzaju, opisując to wydarzenie, podaje charakterystykę małżeństwa: Dlatego to mężczyzna opuszcza swego ojca i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. (Rdz 2, 24) Jest to najbardziej dosłowna i jednoznaczna charakterystyka małżeństwa zawarta w Piśmie Świętym, występująca w bardzo szczególnym miejscu, bo w samym opisie stworzenia człowieka. Jezus, mówiąc o małżeństwach, powoływał się właśnie na ten - i żaden inny - fragment Starego Testamentu, dlatego werset ten należy - za Jezusem - traktować jako biblijną definicję. Według tej definicji: ● Małżeństwo to relacja mężczyzny i kobiety, w której stają się oni "jednym ciałem". Pod pojęciem "jednego ciała" należy rozumieć nie tylko współżycie seksualne, ale też wspólnotę życia, tworzenie wspólnego organizmu rodzinnego - inaczej biblijna definicja traci sens logiczny, gdyż małżonkowie nie mogą trwać bezustannie we współżyciu seksualnym. Takie rozumienie pojęcia "ciało" jest uprawnione, bo podobnie św. Paweł mówi o wspólnocie Kościoła, że jest "Ciałem Chrystusa" (1Kor 12,27). Również słowa Jezusa o tym, że porzucenie żony jest rozdzielaniem "ciała" (Mt 19,6), wskazują jednoznacznie na to, że "ciało" w rozumieniu Księgi Rodzaju oznacza nie tylko współżycie, ale też wspólnotę rodzinną, w jakiej żyją mąż i żona. ● Głową ciała małżeńskiego jest (lub powinien być) mąż, bo to on podejmuje inicjatywę połączenia się z kobietą i w tym celu opuszcza ojca i matkę, czyli rezygnuje z ich opieki, żeby stać się opiekunem dla swojej żony (por. 1Kor 11, 3). ● W zamyśle małżonków ich związek powinien być trwały, bo na to wskazuje fakt opuszczenia ojca i matki. A więc małżeństwa nie tworzy z pewnością "przygodny seks", współżycie z prostytutką, krótki romans z kochanką itp., bo nie są to z założenia trwałe związki i nikt z ich powodu nie opuściłby ojca i matki. Termin "ciało" wskazuje na błogosławieństwo, jakie w planie Bożym towarzyszy życiu w małżeństwie. Tak jak w ciele biologicznym poszczególne członki uzupełniają się i wzajemnie wspierają, a pojedynczy członek wyjęty z ciała umiera, tak w ciele małżeńskim małżonkowie wspierają się nawzajem i dzięki małżeństwu żyją pełniej, a "wyjęci" z małżeństwa, np. przez rozwód, w pewnym sensie umierają. Termin "jedno ciało" wskazuje więc na pozytywny aspekt małżeństwa, będącego dla małżonków źródłem i warunkiem życia. (Por. 1Kor 12, 12-28) Inaczej jest w przypadku pojęcia "węzła małżeńskiego", stosowanego w katolickiej etyce małżeńskiej jako alternatywne określenie natury małżeństwa, szczególnie w kontekście nierozerwalności (np. KPK 1134). Pojęcie to wskazuje nie na błogosławiony i Boży charakter małżeństwa, ale na przekleństwo mające towarzyszyć małżeństwu: poprzez związanie ("węzeł"), ograniczenie, zniewolenie, podporządkowanie... wynikające ponoć ze wspólnego życia. Współczesna kultura szczególnie chętnie przyjmuje tę właśnie perspektywę patrzenia na małżeństwo: jako na przekleństwo, a nie błogosławieństwo. Relacja vs. instytucja Aby zrozumieć w pełni naturę małżeństwa ukazanego w Biblii, trzeba odnotować kilka kolejnych faktów. 1. Księga Rodzaju - ani w opisie relacji małżeńskiej, ani w żadnym innym miejscu - nie używa terminu "małżeństwo", choć mówi o tym, że Ewa była "żoną" Adama (Rdz 2,25), a on jej "mężem" (Rdz 3,16). Podobnie w pozostałych księgach biblijnych: Pismo Święte wielokrotnie mówi o "mężach" i "żonach" - przykładowo termin "żona" występuje blisko 600 razy (!) - prawie nigdy jednak nie używa pojęcia "małżeństwo": w sumie jedynie 10 razy, z czego 6 w Nowym Testamencie (BT V, 1999). Ta ogromna dysproporcja sugeruje, że to nie samo "małżeństwo" jako abstrakcyjny byt prawny jest ważne, ale materialny fakt "bycia mężem" lub "bycia żoną" - w "jednym ciele" - dla drugiej osoby. 2. Sporadycznie Biblia używa terminów "zaślubiny", "poślubić", "być poślubioną", czy "wesele" (w kontekście zaślubin), nigdy jednak nie opisuje samej ceremonii zaślubin i nie podaje szczegółów, dotyczących np. składanej przysięgi czy warunków formalnych, jakie musieli spełnić nowożeńcy. 3. Również Prawo Mojżeszowe - nadane przez Boga i regulujące życie społeczności Izraela niemal od samego jej początku, przez cały okres Starego Testamentu - choć zawiera liczne szczegółowe przepisy, odnoszące się także do małżeństw, to - podobnie jak Księga Rodzaju - nie wprowadza żadnej prawno-instytucjonalnej definicji małżeństwa. Wszystkie powyższe fakty: tak rzadkie użycie terminu "małżeństwo", pomimo wielokrotnych nawiązań do relacji małżeńskiej; mała waga przywiązywana w Biblii do zaślubin; brak własnej definicji małżeństwa w Prawie Mojżeszowym; oraz - przede wszystkim - charakterystyka z Księgi Rodzaju określająca małżeństwo jako relację bycia "jednym ciałem" - wskazują, że dla Boga istotny jest materialny fakt "bycia jednym ciałem" i przez to "bycia mężem i żoną" dla siebie nawzajem, a nie prawny fakt "bycia w małżeństwie" wynikający z czynności prawnej "zawarcia małżeństwa". Najpierw mężczyzna i kobieta są dla siebie nawzajem - jako jedno ciało - mężem i żoną, a dopiero potem można o nich powiedzieć, że są małżeństwem. Małżeństwo to relacja między dwojgiem ludzi, istniejąca niezależnie od spełnienia prawnych wymogów. Ślub pełni jedynie rolę społeczną - jako wyraz akceptacji małżeństwa przez środowisko, w którym żyją małżonkowie - a nie konstytutywną. Jest to odwrotne spojrzenie od tego, które funkcjonuje w naszej kulturze, gdzie najpierw trzeba wziąć ślub, żeby w ten sposób zawrzeć małżeństwo i - dopiero potem, w konsekwencji - być dla siebie nawzajem mężem i żoną. Zarówno katolicka doktryna małżeństwa, jak i laicka kultura i świeckie prawodawstwo, dają pierwszeństwo "małżeństwu" jako samodzielnej instytucji, bytowi prawnemu samemu w sobie, istniejącemu w oderwaniu od faktycznej relacji między danymi osobami, zależnemu niemal wyłącznie od spełnienia wymogów formalnych (ślub, przysięga) i dopełnienia odpowiednich procedur czy zachowania odpowiedniej formy liturgicznej. Ta różnica ma fundamentalne znaczenie dla etyki i teologii małżeństwa. Relacja może istnieć bez instytucji, podobnie instytucja bez relacji. Mówiąc językiem Biblii, która kładzie nacisk na relację ("mąż" i "żona"), a nie na instytucję ("małżeństwo"): ● w prawie kanonicznym i cywilnym, mężem i żoną są osoby, które wzięły ze sobą ślub; ● w Biblii, mężem i żoną są mężczyzna i kobieta, którzy żyją ze sobą jako "jedno ciało" ... ... dwie zupełnie różne definicje, dwie zupełnie różne etyki małżeństwa. Przykładowo, porównując te definicje łatwo zauważyć, że pierwsza z nich - zależna od prawnie definiowanego pojęcia "ślubu", a nie od faktu duchowego jakim jest "jedno ciało" - pozwala na arbitralne ustalanie kto i pod jakimi warunkami może wziąć ślub, czyli kto może być "małżeństwem". To otwiera furtkę dla takich zjawisk jak legalizacja tzw. "małżeństw homoseksualnych". Nawet jeśli to akurat zjawisko dotyczy jedynie prawa cywilnego, a nie kościelnego, to jednak utrzymywanie i propagowanie przez Kościół instytucjonalnego obrazu małżeństwa odbiera Kościołowi możliwość skutecznej walki o prawdziwą wizję małżeństwa: bo jeśli Kościół ma prawo przedefiniować małżeństwo według swojego uznania, to dlaczego cywilny prawodawca nie mógłby tego zrobić, tyle że według jego - ateistycznego - uznania? Jeśli Kościół naucza publicznie, że istotą małżeństwa jest ślub, czyli czynność prawna zależna od urzędników, a nie od Boga (nawet jeśli są to urzędnicy kościelni), to dlaczego cywilny prawodawca - który dysponuje znacznie lepiej rozwiniętym aparatem administracyjnym i większym wpływem społecznym niż Kościół - nie może stworzyć swoich własnych ślubów, udzielanych na własnych warunkach i według własnych zasad? Może, i robi to, a Kościołowi, który sam sprowadził małżeństwo do czynności administracyjnej i oddał je w ręce urzędników i prawników, pozostaje tylko biernie przyglądać się, jak pojęcie małżeństwa jest coraz bardziej zawłaszczane i deformowane przez cywilnego prawodawcę, działającego pod naciskiem mediów i opinii publicznej. Inne - jeszcze istotniejsze - różnice w zakresie etyki małżeńskiej dotyczą rozwodów i stwierdzeń nieważności. Będę o nich mówił w dalszych rozdziałach. Instytucjonalizacja małżeństwa Definiowanie małżeństwa jako instytucji i jego prawne regulowanie licznymi przepisami nie jest w Kościele katolickim rzeczą naturalną. Na początku tak nie było. (Mt 19,8) Przez większą część swojej historii, aż do Soboru Trydenckiego, Kościół uznawał małżeństwa zwyczajowe: zawarte bądź przez ślub zwyczajowy, bądź przez samo tylko faktyczne pożycie. Innymi słowy, Kościół nie uzależniał uznania małżeństwa od spełnienia jakichkolwiek formalnych wymogów, nawet jeśli pewna oficjalna forma była zalecana. Dopiero Sobór Trydencki, dekretem Tametsi (1563), wprowadził obowiązek zawierania małżeństwa w obecności władzy duchownej, pod rygorem jego nieważności w oczach Kościoła. Ale nawet ten dekret nie został w pełni wprowadzony, bo do jego uprawomocnienia konieczne było ogłoszenie go w danej parafii, co np. na terenie Polski nie wszędzie miało miejsce. Dlatego aż do początku XX wieku, w wielu parafiach można było zawrzeć małżeństwo w sposób dowolny - oficjalny lub nieoficjalny, liturgiczny lub nie - i było ono uznawane przez Kościół. Wprowadzenie pełnej instytucjonalizacji małżeństwa, w całym Kościele, nastąpiło dopiero w 1907 roku, wraz z dekretem Ne temere, który rozszerzył zakres prawny dekretu Tametsi (np. wymóg czynnej a nie tylko biernej obecności kapłana) i który od początku zaczął obowiązywać w całym Kościele.[3] Zatem dopiero od stu lat Kościół w sposób jednoznaczny twierdzi, że małżeństwo między katolikami jest ważne tylko wtedy, gdy zostało zawarte z zachowaniem oficjalnej formy kanonicznej i z dopełnieniem licznych szczegółowych wymogów prawnych. Czy takie stanowisko jest zgodne z duchem Ewangelii? Czy pomaga wspólnocie Kościoła wzrastać w wierze? Nasilający się kryzys małżeństwa i rodziny, którego Kościół nie potrafi w żaden sposób zatrzymać, każe mieć co do tego wątpliwości. Aby zrozumieć historyczną ewolucję doktryny małżeństwa należy zwrócić uwagę na fakt, że Kościół jako instytucja rodził się na gruzach cesarstwa rzymskiego i rozwój teologii oraz kanonistyki pozostawał tradycyjnie, przez wiele wieków, pod dużym wpływem rzymskiej filozofii prawa. Choć cesarstwo upadło, to duch rzymskiego legalizmu nie umarł, lecz przeszedł na rodzącą się w tym czasie instytucję Kościoła. Widać to szczególnie dobrze na przykładzie doktryny małżeństwa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa Kościół nie tworzył własnego prawa dot. małżeństw, lecz akceptował autorytet prawa rzymskiego w tym zakresie. Od VI wieku zaczął stopniowo wprowadzać zakazy zawierania małżeństw w pewnych sytuacjach, np. między krewnymi. Wraz z rozwojem tego prawodawstwa w kolejnych wiekach, a więc też koniecznością rozstrzygania spraw spornych trafiających przed trybunały kościelne, Kościół w X i XI wieku zaczął stawiać sobie pytanie, od czego zależy ważność małżeństwa? - co prowadziło bezpośrednio do pytania o naturę małżeństwa. Szukając odpowiedzi na to pytanie, Kościół w XI wieku odkrył na nowo klasyczną definicję rzymskiego prawnika Ulpiana[4], że małżeństwa nie tworzy współżycie, ale wzajemna zgoda stron (Nuptias non concubitus, sed consensus facit), czyli że małżeństwo jest bytem prawnym, formą umowy między dwiema osobami, które zgodnie podejmują decyzję o rozpoczęciu wspólnego życia. W wieku XII toczył się w Kościele spór między tym poglądem a konkurencyjną koncepcją, mówiącą, że o zaistnieniu małżeństwa decyduje współżycie płciowe, a nie umowa. W XIII wieku spór ten został rozstrzygnięty na korzyść teorii zgody, między innymi pod wpływem powszechnego w średniowieczu poglądu, jakoby współżycie seksualne było ze swej natury grzeszne - który to pogląd jest sprzeczny z Księgą Rodzaju i został przez Kościół odrzucony w kolejnych wiekach, jednak bez przeprowadzenia powtórnej refleksji nad naturą małżeństwa. O rzymskich i jurystycznych korzeniach katolickiej doktryny małżeńskiej mówi ks. Piotr-Mieczysław Gajda w "Prawie małżeńskim Kościoła Katolickiego": Modestinus, wybitny prawnik rzymski z III w. po Chr. określił małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety, będący zespoleniem na całe życie, powodujący współudział w prawach boskich i ludzkich. Według Instytucji cesarza Justyniana (VI w.) małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety obejmującym niepodzielną wspólnotę życia. Z tych określeń wynika, że małżeństwo u Rzymian było pojmowane jako trwały związek jednego mężczyzny z jedną kobietą, zobowiązujący do pełnej wspólnoty życia i powodujący określone skutki prawne. Przyczyną sprawczą małżeństwa była zgoda małżeńska. Takie określenie małżeństwa upowszechniło się w średniowiecznej nauce prawa kanonicznego.[5] [podkr. MW] W ten sposób świecka teoria prawnicza - pochodząca nie od Jezusa, lecz od "wybitnych prawników rzymskich" - przeszła do Kościoła. W kolejnych wiekach wymusiła ona stopniową, coraz głębszą, instytucjonalizację małżeństwa, bo jeśli ustanowienie małżeństwa zostaje sprowadzone do czynności prawnej (wyrażenie zgody), to pojawia się naturalna potrzeba uregulowania zasad: jak, kiedy, kto, pod jakimi warunkami ... może takiej czynności dokonać; kiedy jest ona ważna, a kiedy nie; itd. itp. Powstanie licznych szczegółowych przepisów, a także sądów i trybunałów do rozstrzygania spraw spornych, było tylko kwestią czasu. I tak na przykład, kiedy Biblia mówi po prostu o "mężu" i "żonie" lub sporadycznie o "małżeństwie" (bez przymiotników), to Kościół rozróżnia znacznie więcej rodzajów "małżeństw", na przykład: "ważne", "nieważne", "uważnione", "prawdziwe", "rzeczywiste", "domniemane", "godziwe", "niegodziwe", "usiłowane", "prawne", "sakramentalne", "zawarte", "tylko zawarte", "dopełnione", "niedopełnione", "skonsumowane", "publiczne", "tajne", "ślubne", "nieślubne", "cywilne", "religijne", "kościelne", "kanoniczne", "mieszane", itd.[6] Jak widać, sprawy proste u Boga, w doktrynie Kościoła nieco się skomplikowały. Nie lepiej jest w kwestii rozstrzygania o istnieniu małżeństwa. W Biblii decyduje o tym prosty fakt bycia "jednym ciałem", opisany w krótkim fragmencie Księgi Rodzaju - i to Bogu wystarcza. W Kodeksie Prawa Kanonicznego natomiast, doktryna małżeństwa jest rozpisana na 10 rozdziałów i 111 kanonów, wymieniających liczne "warunki", "przeszkody", "wady", "przyczyny", "skutki", "czynności", "prawa", "obowiązki", "dokumenty", "zezwolenia" itd., rozstrzygające o ważności małżeństwa w oczach Kościoła. Teoria "zgody stron" pozostaje do dziś podstawą katolickiej doktryny i w obszarze całej dyscypliny prawa małżeńskiego stanowi jej fundament [7] (ks. Marcin Królik), bo jak mówi Kodeks Prawa Kanonicznego w pierwszych kanonach prawa małżeńskiego: Małżeństwo stwarza zgoda stron (KPK 1057 §1) - jest to więc dosłowne przeniesienie teorii Ulpiana. Nadto, zgoda ta musi być wyrażona zgodnie z prawem (1057 §1). Z kolei w kanonie 1055 pada wprost określenie umowy małżeńskiej ... W Biblii takich słów nie znajdziemy. Katolicka koncepcja małżeństwa nie wypływa więc z nauczania Pisma Świętego, ale swoimi korzeniami sięga świeckiej teorii prawa, wywodzącej się z pogańskiej kultury imperium rzymskiego. O pokładaniu ufności w Prawie św. Paweł - sam obywatel Rzymu i znawca prawa - pisał w następujący, dosadny, sposób: O, nierozumni Galaci! (...) czy Ducha otrzymaliście dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy z powodu posłuszeństwa wierze? Czyż jesteście aż tak nierozumni, że zacząwszy duchem, chcecie teraz kończyć ciałem? (...) Czy Ten, który udziela wam Ducha i działa cuda wśród was, [czyni to] dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy też z powodu posłuszeństwa wierze? (...) ci, którzy żyją dzięki wierze, mają uczestnictwo w błogosławieństwie wraz z Abrahamem (...). Natomiast na tych wszystkich, którzy polegają na uczynkach wymaganych przez Prawo, ciąży przekleństwo. (Gal 3, 1-10) Wola Boga. Wola człowieka Teoria "zgody stron" jest nie tylko niebiblijna, ale wprost sprzeczna ze słowami Pisma Świętego. Jezus mówi w Ewangelii bardzo wyraźnie i jednoznacznie, że to Bóg, nie człowiek, łączy małżeństwa: A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela. (Mt 19, 6). Zatem to wola Boga - a nie człowieka - odgrywa decydującą rolę w procesie powstawania każdego małżeństwa. Nie "zgoda stron"; nie "umowa" ani przysięga między nowożeńcami; nie błogosławieństwo prezbitera; nie forma liturgiczna; nie wpis w księdze parafialnej - ale wola Boga stwarza małżeństwo. Wola Boga skutkująca "złączeniem" małżonków w "jedno ciało", a nie zawiązaniem abstrakcyjnego bytu prawnego w rodzaju "węzła małżeńskiego" (który to termin, notabene, nie występuje nigdzie w Piśmie Świętym, ani tym bardziej w wypowiedziach Jezusa). W jaki konkretnie sposób wola Boga może się realizować? Choćby przez fakt zakochania, który jest czynnikiem niezależnym od woli człowieka, a więc w największym stopniu zależnym autonomicznie od woli Boga - bo nikt nie może samodzielnie zdecydować o tym, że teraz się zakocha w tej czy innej osobie. Lub przez zewnętrzny wpływ innych ludzi, np. krewnych doradzających wzięcie ślubu. Czy przez niespodziewane wydarzenia, takie jak zajście w ciążę... Wola Boga może się realizować przez wszystkie te niezliczone czynniki, które mają wpływ na podjęcie decyzji o wspólnym życiu, a nad którymi potencjalni małżonkowie nie posiadają pełnej kontroli. Wyłączenie woli Boga z procesu powstawania małżeństwa skutkuje przerzuceniem pełnej odpowiedzialności za ten proces na samych małżonków. Teraz to oni muszą być w 100% pewni, że chcą zawrzeć małżeństwo - ze szlachetnych pobudek, bez skażenia jakimkolwiek zewnętrznym naciskiem czy wpływem; muszą być w 100% świadomi, jakie obowiązki będą ciążyć na nich jako na współmałżonkach; muszą w 100% zgadzać się wewnętrznie na podjęcie tych obowiązków; muszą też być w 100% zdolni psychicznie do ich podjęcia... Jeżeli którekolwiek z nowożeńców uchybi któremukolwiek z tych warunków - a statystyki stwierdzeń nieważności w sądach kościelnych wskazują, że mało kto potrafi te wymagania spełnić - małżeństwo staje się kanonicznie nieważne i w świetle katolickiej etyki małżeńskiej osoby te nie mają prawa żyć ze sobą, bo byłoby to cudzołóstwo, powinni się zatem rozejść. Jednocześnie, w świetle Biblii, te same osoby "już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem" (Mt 19, 6), a więc w oczach Boga pełnoprawnym małżeństwem, którego "człowiek niech nie rozdziela" - czyli właśnie ich rozejście się, do którego namawia Kodeks Prawa Kanonicznego, byłoby grzechem cudzołóstwa! (Mt 19, 9; "Kto oddala żonę (...) popełnia cudzołóstwo"). Widać tu ewidentną niespójność katolickiej etyki małżeńskiej z Ewangelią i nauczaniem Jezusa. Niespójność, która prowadzi do rozbijania małżeństw i tragedii wielu rodzin. Cudzołóstwo jest grzechem. Nie bez powodu jest ono wymienione w Dekalogu między zabójstwem i kradzieżą, gdyż w swojej naturze i skutkach jest podobne do obydwu tych grzechów: do kradzieży, bo odbiera drugiej osobie współmałżonka; i do zabójstwa, bo niszczy "jedno ciało" małżeńskie. Słusznie więc Kościół ostrzega przed cudzołóstwem, tyle że czasami błędnie definiuje samo to pojęcie, w konsekwencji nierzadko nakłaniając do cudzołóstwa zamiast przed nim chronić. Rozwody Sprawą wzbudzającą najwięcej społecznych kontrowersji są rozwody. Kościół - inspirowany słowami Jezusa o zakazie dzielenia "jednego ciała" lub porzucania żony/męża - stawia wysokie wymagania co do nierozerwalności małżeństwa, nauczając nie tylko tego, że człowiek nie ma prawa rozbijać małżeństwa, ale wręcz, że nie ma takiej fizycznej możliwości, bo prawo kanoniczne tego nie przewiduje, czyli małżeństwo sakramentalne jako byt prawny ("węzeł") jest nierozerwalne. Przyjmowanie tak restrykcyjnej interpretacji słów Jezusa jest z kilku powodów nieuzasadnione. Po pierwsze, z samej logicznej konstrukcji wypowiedzi Jezusa wynika, że małżeństwo, owszem, można rozbić. Wprawdzie doprowadzenie do rozwodu jest grzechem, ale możliwym do popełnienia, i nie ma żadnych fizycznych przeszkód, które by to uniemożliwiały. Bo jeżeli Jezus mówi: "niech człowiek nie rozdziela" - to znaczy, że człowiek jeśli chce, może rozdzielić! Rozdzielić, czyli doprowadzić do sytuacji, w której "jedno ciało", a więc małżeństwo, przestaje istnieć. Jezus nie mówiłby o czymś, czego w ogóle nie da się zrobić. Zatem gdy Kościół mówi, że rozwody nie istnieją, Jezus mówi, że owszem istnieją i są grzechem. Co więcej, Jezus sam mówi, że po rozwodzie jest możliwe wejście w nową relację małżeńską. W pewnych sytuacjach jest to grzech, niemniej jednak nowa relacja jest w kategoriach biblijnych pełnoprawnym małżeństwem. Jezus mówi na przykład: kto by oddaloną wziął za żonę (Mt 5, 32; podobnie w Mt 19, 9), co oznacza, że kobieta po rozwodzie może być żoną w nowym związku! Lub w innym miejscu: Kto oddala swoją żonę, a bierze inną [żonę] (...) I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego [męża] (Mk 10, 12) - co wskazuje jednoznacznie na to, że w nowej relacji można być mężem lub żoną, czyli tworzyć małżeństwo, i to niezależnie od tego kto doprowadził do rozwodu. Kwestia zaistnienia małżeństwa jest więc oddzielna od kwestii związanego z tym w pewnych sytuacjach grzechu. Po drugie, jak zostało to przedstawione w poprzednim rozdziale, Kościół de facto nie uznaje sprawczej roli Boga w tworzeniu małżeństwa - przynajmniej na płaszczyźnie regulacji prawnych i orzecznictwa, które są najistotniejsze, bo nawet jeśli w sferze retoryki (homilie, katechezy itp.) Kościół mówi dużo o roli Boga, to w praktyce, w przypadkach konkretnych małżeństw i konkretnych decyzji wpływających na życie osób (sądowe orzeczenia nieważności, małżeństwa niesakramentalne itd.), już tej roli nie dostrzega. Tak więc, z zacytowanej wcześniej wypowiedzi Jezusa (Mt 19, 6), Kościół przyjmuje tylko wniosek ("niech człowiek nie rodziela"), ale odrzuca przesłankę ("Bóg złączył"), z której ten wniosek wypływał. Jest to logicznie niespójne. Jeśli odrzucamy przesłankę, to dlaczego przyjmujemy wniosek? Nie ma żadnej innej, oprócz roli Boga - ani teologicznej, ani prawnej - podstawy do tego, aby wprowadzać zakaz rozwodów. Jedynie fakt, że to "Bóg złączył" małżonków, stanowi argument za tym, że małżeństwa nie wolno rozdzielić. Wprowadzając tego rodzaju logiczną niespójność, Kościół staje w prawno-teologicznym rozkroku, jedną nogą opierając się na tradycji ludzkiej (to zgoda stron, a nie Bóg, stwarza małżeństwo), a drugą na biblijnej (zakaz rozwodów). W ten sposób sam otwiera szerokie pole do kwestionowania jego etyki małżeńskiej i do ataków ze strony opinii publicznej, która dostrzega to, że przy zawieraniu małżeństwa najważniejszą rolę do odegrania ma wcale nie Bóg, tylko instytucja Kościoła, rezerwująca sobie wyłączne prawo do rozstrzygania, który związek jest małżeństwem, a który nie; i nakładająca liczne obowiązki formalne na nowożeńców (katechezy przedślubne, zapowiedzi, świadectwo bierzmowania, wpis do księgi parafialnej, forma liturgiczna ślubu itd.). Zatem, w odbiorze społecznym to nie Bóg tworzy małżeństwo, tylko Kościół swoimi procedurami, dlaczego więc Kościół nie mógłby zliberalizować zakazu rozwodów? Jeśli ma taką władzę, aby dowolnie ustalać i zmieniać warunki zawarcia małżeństwa, to dlaczego nie mógłby dowolnie ustalić również warunków rozwodu? Jest to nielogiczne. W wyniku tej niekonsekwencji doktrynalnej, Kościół jest postrzegany jak faryzeusze w czasach Jezusa, którzy usuwali prawo Boże (tak jak Kościół usunął z doktryny małżeństwa wolę Boga i Bożą zasadę "jednego ciała"), a zmuszali do przestrzegania tradycji ludzkich (111 kanonów prawa małżeńskiego, których korzenie sięgają tradycji rzymskich); i którzy nakładali ciężary na innych (zakaz rozwodów i ponownych związków, nieuzasadniony jeśli to tylko "zgoda stron" stwarza małżeństwo), a sami ich nie dźwigali - bo Kościół instytucjonalny żyje za murami celibatu, poza zasięgiem prawa małżeńskiego, więc nie doświadcza na własnej skórze problemów, którymi żyje pozostałe 99% społeczeństwa - a większość z tych problemów ociera się o etykę małżeńską i seksualną. Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: Nauczycielu, słowami tymi także nam ubliżasz. On odparł: I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo nakładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami nawet jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie. (Łk 11, 45-46) Rzecz jasna, typowym oczekiwaniem opinii publicznej jest odrzucenie wszelkich zasad moralnych i milcząca akceptacja cudzołóstwa, a potem również seksualnych dewiacji. Niespójność etyki małżeńskiej Kościoła stwarza możliwość, aby takie postulaty były formułowane w sposób otwarty i agresywny, za społecznym przyzwoleniem. Stwierdzenia nieważności Ulegając presji społecznej i próbując rozwiązać kwadraturę koła, jaką stanowi w doktrynie małżeństwa wyłączanie woli Boga przy jednoczesnym zatrzymywaniu zakazu rozwodów, Kościół poszedł po linii Prawa i rozszerzył instytucję rozwodu kościelnego, ukrytego pod nazwą "stwierdzenia nieważności małżeństwa". Obecna epidemia stwierdzeń nieważności została zapoczątkowana w 1983 roku, wraz ze zmianą Kodeksu Prawa Kanonicznego i wprowadzeniem w kanonie 1095 kryterium psychologicznego jako warunku ważności małżeństwa: Niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci, którzy z przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków małżeńskich (KPK 1095 § 3). Ani w tym kanonie, ani w żadnym innym, KPK nie wyjaśnia, na czym polegają "istotne obowiązki małżeńskie", lub o jakie konkretnie "przyczyny natury psychicznej" chodzi[8]. Interpretacja została więc oddana całkowicie w ręce składów orzekających oraz biegłych psychologów i psychiatrów, którzy pod naciskiem adwokatów stron lub pod wpływem własnego pro-rozwodowego światopoglądu, mogą traktować ten przepis jako furtkę do unieważnienia praktycznie każdego małżeństwa - unieważnienia, które w rzeczywistości jest prawnym odpowiednikiem eutanazji, bo nie leczy problemu, tylko go zabija: nie pomaga wyjaśnić nieporozumień i załagodzić konfliktów między małżonkami, ale rozbija ich małżeństwo (w sensie biblijnym), rozdziela "jedno ciało", i twierdzi, że w ten sposób problem zniknął. Nie tylko, że problem nie zniknął, ale pojawił się kolejny: problem rozbitej rodziny, porzuconych dzieci, samotnego współmałżonka itd. Statystyki pokazują, że praktyka masowego unieważniania małżeństw rzeczywiście ma miejsce: liczba orzeczeń nieważności kształtuje się na bardzo wysokim poziomie ponad 80% rozpatrywanych spraw. Na przykład, w 2007 roku, na 2171 spraw zakończonych wyrokiem orzekającym, w 1913 przypadkach (88%) zarówno sąd I jak i II instancji orzekł nieważność małżeństwa[9]. Podstawą prawną wykorzystywaną najczęściej jest przepis KPK 1095 §3. Warto w tym miejscu podkreślić, że podobnie jak pojęcie "węzła małżeńskiego", również koncepcja małżeństwa "nieważnego" w ogóle w Biblii nie występuje. W Piśmie Świętym małżeństwo po prostu jest albo go nie ma: istnienie małżeństwa jest oczywistym i bezspornym faktem, który nie podlega "unieważnieniu" ani "stwierdzeniu nieważności". Nieważność czy rozwód? Kościół zdecydowanie odcina się od nazywania stwierdzeń nieważności rozwodami, jednak ich natura jest w pełni zbieżna z naturą rozwodów, i - chcąc być w zgodzie z nakazem Jezusa, aby wasza mowa była: Tak tak; nie nie (Mt 5,37) - należy o nich mówić właśnie jako o rozwodach. Bo, na przykład, czy krzywda dzieci pozbawionych ojca jest mniejsza, gdy ich mama dostanie z sądu orzeczenie, że małżeństwa nigdy nie było i w sensie kanonicznym sytuacja jest prawidłowa? Czy łatwiej jej będzie przez to zapewnić dzieciom utrzymanie? Czy dla dzieci wyrok sądu będzie pociechą w tęsknocie za tatą? Wątpliwe. A czy krzywda zdradzonego małżonka jest mniejsza, gdy najpierw przed sądem zostanie mu "udowodnione" - nierzadko na podstawie fałszywych zeznań świadków - że nigdy nie nadawał się do roli męża, a potem otrzyma zaświadczenie, że wobec tego małżeństwa nigdy nie było, więc zdrady też nie? Czy w porządku jest to, że został oszukany nie raz, ale dwa: bo najpierw przez niewierną żonę, która go porzuciła, a potem przez Kościół, od którego spodziewał się pomocy, a dostał drugi raz w policzek? Może dla spokoju własnego sumienia Kościoła, który w ten sposób "umywa ręce" i mówi: wasze kłopoty małżeńskie to nie nasz problem - rzeczywiście jest to w porządku, ale dla dobra milionów katolickich rodzin to wcale nie jest w porządku i z pewnością nie tak Chrystus rozumiał zakaz rozwodów. Każdy związek, który stał się "jednym ciałem", jest w oczach Boga pełnoprawnym małżeństwem - bez względu na to, czy jest to małżeństwo sakramentalne czy niesakramentalne, kanonicznie ważne czy nie. Jeżeli Kościół, w oparciu o swoje własne ludzkie przepisy, orzeka coś przeciwnego, to znosi przykazanie Jezusa, aby nie rozdzielać "jednego ciała"; dopomaga w rozbijaniu rodzin; tworzy klimat przyzwolenia na rozwody i daje gwarancję bezkarności dla tych, którzy w sposób cyniczny zdradzają współmałżonka, bo wiedzą, że prawo kanoniczne stoi po ich stronie. Orzeczenie nieważności małżeństwa daje przepustkę do rozłączenia tego, co złączył Bóg, a jednocześnie wystawia certyfikat moralności temu, kto do rozłączenia doprowadził. Trudno o większy poziom hipokryzji. O bliźniaczo podobnej sytuacji, tyle że w relacji dziecko-rodzice, mówi Jezus w Ewangelii, bezkompromisowo piętnując grzech przywódców religijnych, przywiązanych do "tradycji starszych" bardziej niż do Słowa Bożego i zezwalających de facto na porzucanie rodziców: Wtedy przyszli do Jezusa faryzeusze i uczeni w Piśmie z Jerozolimy z zapytaniem: Dlaczego Twoi uczniowie postępują wbrew tradycji starszych? (...) On im odpowiedział: Dlaczego i wy przekraczacie przykazanie Boże z powodu waszej tradycji? Bóg przecież powiedział: "Czcij ojca i matkę" oraz: "Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech śmierć poniesie". Wy zaś mówicie: "Kto by oświadczył ojcu lub matce: Darem [złożonym w ofierze] jest to, co miało być ode mnie wsparciem dla ciebie, ten nie potrzebuje czcić swego ojca ani matki". I tak ze względu na waszą tradycję znieśliście przykazanie Boże. Obłudnicy, dobrze powiedział o was prorok Izajasz: "Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi". (Mt 15, 1-9) Dzisiaj Kościół mówi podobnie o małżeństwach, na podstawie tradycji i zasad podanych przez ludzi zezwalając na porzucenie współmałżonka, i twierdząc, że jeśli tylko małżeństwo zostało uznane za kanonicznie nieważne, to współmałżonek już nie musi - a nawet nie powinien! - być wierny swojej żonie czy mężowi. Istnieje ogromna dysproporcja między zakresem władzy, jaką Kościół przyznał sobie w odniesieniu do małżeństw, a zakresem pomocy, jakiej jest w stanie udzielić w przypadku problemów małżeńskich. Z jednej strony, Kościół zastrzega sobie pełny monopol na małżeństwo, bo za prawomocne uznaje jedynie małżeństwa sakramentalne, pozostające pod jego całkowitą jurysdykcją. Z drugiej strony, kiedy jedno z małżonków zostaje zdradzone przez drugiego, Kościół jest bezradny i jedyne co może zaoferować małżonkowi szukającemu pomocy, to "eutanazję" ich małżeństwa poprzez stwierdzenie jego nieważności. Praktyka orzecznictwa Aby dobrze zrozumieć praktyczne implikacje przepisów małżeńskich Kodeksu Prawa Kanonicznego, warto przyjrzeć się konkretnym przypadkom, w których sądy biskupie uznają małżeństwo sakramentalne za niebyłe. Wszystkie podane niżej przykłady pochodzą z literatury przedmiotu, są opisywane przez prawników kanonistów specjalizujących się w prawie małżeńskim i bazują na faktycznych orzeczeniach sądów. Ciąża Jeśli kobieta zajdzie w ciążę przed ślubem i ten fakt będzie miał istotny wpływ na jej decyzję o ślubie, to taka okoliczność może być traktowana jako symulacja zgody (zgodziła się werbalnie, lecz bez wewnętrznej akceptacji; KPK 1101 §2) lub jako zewnętrzny przymus (przymus moralny, np. poprzez nacisk rodziny; lub ciężka bojaźń z zewnątrz; KPK 1103), ograniczający wolną wolę kobiety (brak autonomii w decyzjach), a przez to czyniący jej akt zgody małżeńskiej - i samo małżeństwo - kanonicznie nieważnym (wada zgody). Zważywszy na to, że ciąża przed ślubem jest prawie zawsze czynnikiem, który wpływa w zasadniczy sposób na decyzję o ślubie, to praktycznie każde małżeństwo zawarte w takich okolicznościach może być zakwestionowane, czyli w świetle prawa kanonicznego i praktyki sądów biskupich takie małżeństwo jest - już teraz! - nieważne[10]. Co więcej, logiczną konsekwencją takiego stanu prawnego jest rekomendowanie kobietom w ciąży, aby nie zawierały małżeństwa, z obawy przed kanoniczną nieważnością. Jest to całkowicie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, który podpowiada, że jeśli młodzi nie pobrali się przed rozpoczęciem współżycia i poczęciem dziecka, to powinni to zrobić jak najszybciej, przynajmniej przed porodem. Jest to też sprzeczne z dobrem kobiety i jej dziecka, bo ryzykuje ona, że odwlekając ślub może już wcale nie wyjść za mąż. Należy dodać, że ten sam argument, który stosuje się wobec kobiety w ciąży, można odnieść do kobiety z małym - np. kilkuletnim - dzieckiem, i podobnie argumentować, że jeśli wyszła za mąż, to zapewne głównym motywem był przymus związany z potrzebą znalezienia ojca (ojczyma) dla dziecka, a nie szczera chęć życia z danym mężczyzną. A zatem, w świetle prawa kanonicznego, kobieta w ciąży nie tylko, że nie powinna brać ślubu teraz, ale nie powinna go brać również w przyszłości, przez kolejne lata, bo każde małżeństwo zawarte w tym czasie może być kwestionowane. Innymi słowy, idąc ściśle za literą prawa kościelnego, od momentu zajścia w ciążę kobieta jest praktycznie skazana na samotność, bo nawet jeśli weźmie ślub, to najprawdopodobniej będzie on kanonicznie nieważny. Oczywiście, ciąża nie jest jedynym przypadkiem kwalifikowanym jako "przymus", "bojaźń" lub "symulacja zgody". Każde małżeństwo sakramentalne, do którego zawarcia istotnym czynnikiem było, na przykład: uleganie modzie, zwyczajom, oczekiwaniom rodziców, namowom przyjaciółki, namowom przyszłego męża / żony itp. itd. - jest kanonicznie nieważne. Takie małżeństwo, jako sakramentalne, po prostu nie istnieje. O takich między innymi przypadkach mówił papież w cytowanej na wstępie wypowiedzi. Niezdolność psychiczna Przepisem najczęściej wykorzystywanym do zakwestionowania ważności małżeństwa[11] jest przywołany wcześniej kanon 1095 § 3. Stanowi on, iż małżeństwo jest nieważne, gdy jedno z małżonków jest "z przyczyn natury psychicznej" niezdolne podjąć "istotnych obowiązków małżeńskich". Brak szczegółowych definicji pojęć użytych w tym przepisie sprawia, że można je interpretować dowolnie szeroko, więc jest to worek, do którego można wrzucić praktycznie każde małżeństwo. Tak na przykład, o nieważności małżeństwa może przesądzać wszelkiego rodzaju "niedojrzałość", objawiająca się poprzez cechy takie, jak: ● brak pogłębiania relacji uczuciowych, brak chęci w wypełnianiu wspólnych obowiązków, niemożność lub niezdolność emocjonalna w zbudowaniu autentycznej wspólnoty życia małżeńskiego... egoizm, szukanie siebie, tendencje do panowania i rządzenia... Ponieważ... małżeństwo wymaga zdolności do oddania się drugiej osobie, do przezwyciężania własnego egoizmu i do dostrzegania własnych niedostatków; do wyjścia poza swój własny świat... oddanie się bez reszty i ofiarne współdziałanie dla wzajemnego dobra. Tego wszystkiego małżonkowie mają prawo wzajemnie oczekiwać od siebie.[12] [Rafał Kornat, adwokat kościelny] ● subiektywizacja wartości, brak wrażliwości na wartości moralne, egoizm i egocentryzm w relacjach z innymi osobami, zmienność emocjonalna, brak odporności na stres, ciągły niepokój, prymitywne albo wyrachowane podejście do sfery moralnej, kłótliwość, brak społecznej odpowiedzialności, błędna hierarchia potrzeb, infantylny egocentryzm; młody wiek[13] [ks. Krzysztof Pokorski, kanonista] ● zaburzenia nastroju, jak np. depresja, dystymia, cyklotymia, maniactwo, niepokój, lęk itp. (przejawy niedojrzałości afektywnej)[14]... egocentryzm, stan nerwicy typu narcystyczno-ekshibicjonistycznego, nawet jeśli ten stan nie jest poważny[15] [ks. infułat prof. dr hab. Wojciech Góralski, kierownik I Katedry Kościelnego Prawa Małżeńskiego i Rodzinnego UKSW] ● niezdolność podporządkowania uczuć i popędów rozumowi i woli albo przezwyciężenia - wskutek niepokoju - wewnętrznych konfliktów; nieodpowiedzialność w przyjmowaniu i wypełnianiu istotnych obowiązków małżeńskich[16], ● i wiele innych... tę listę można ciągnąć w nieskończoność. Ale niezdolność psychiczna to nie tylko niedojrzałość. Pojęcie niezdolności jest znacznie szersze i mieszczą się w nim też takie zaburzenia, jak: ● Osobowość obsesyjno-kompulsywna. Te osoby... są cennymi pracownikami, często osiągają na tym polu niemałe sukcesy, są jednakże aż nadto sumienne, dążące do doskonałości, wymagają perfekcji, tak od siebie, jak i innych, nadają się do prac, w których wymaga się dokładności, dążą do czystości, są nadmiernie pedantyczne i skrupulatne, pracowite... Ten typ osoby... będzie świetnym pracownikiem, ale już nie małżonkiem czy rodzicem. On nie będzie w stanie podjąć takich obowiązków, jak dobro małżeństwa czy potomstwa. W praktyce będzie wyglądało to tak, iż od członków rodziny będzie wymagał tyle samo co od siebie, czyli w nadmiarze. On sam nie będzie też w stanie funkcjonować perfekcyjnie, a zatem tak jak tego chce, i w życiu zawodowym, i rodzinnym, to doprowadzi do jeszcze większej frustracji, co będzie miało przełożenie na rodzinne relacje... kładąc nacisk na zadania, produktywność, pomijają sferę emocjonalną, ona staje się zracjonalizowana. Paradoksalnie więc widać, iż nawet to, co pozytywne, może przybrać inny charakter, stąd trzeba pamiętać ciągle o tzw. złotym środku. [dr Aletta Bolesta, adwokat kościelny][17] ● Pracoholizm... brak czasu dla najbliższych, oderwanie od problemów życia codziennego... skupienie na pracy nie pozwala na wzajemną pomoc małżeńską, wzajemne wzrastanie i doskonalenie się oraz na wspólne rozwiązywanie spraw życiowych.[18] [ks. dr Krzysztof Mierzejewski, sędzia w Gdańskim Trybunale Metropolitalnym] ● Anoreksja: implikuje niezdolność lub niechęć do posiadania dzieci. Osoby takie postrzegają siebie jako te, które winny ciągle mniej ważyć. Ciąża, związane z nią w prosty sposób przytycie, będzie utrudniało nie tyle zajście w ciążę z punktu widzenia medycznego, co przy początkowym stadium tej choroby, a zatem kiedy fizycznie kobieta jest w stanie zajść w ciążę, będzie powodowało jej unikanie.[19] [dr Aletta Bolesta, adwokat kościelny] ● Epilepsja, schizofrenia, nerwica, stwardnienie rozsiane, awersja do zrodzenia dziecka, nimfomania, satyryzm, narcyzm, Alzheimer, Parkinson, socjopatia.[20] [Michał Poczmański, prawnik kanonista] Również niepełnosprawność lub ułomność fizyczna może decydować o niezdolności psychicznej do małżeństwa... skrzywienie kręgosłupa, zwichnięcie stawu biodrowego, wady serca, warga zajęcza, ślepota lub niedowidzenie, głuchota lub niedosłyszenie, ale także widoczne niedoskonałości urody niezwiązane z chorobą (wrodzone albo nabyte w wyniku wypadku, oparzeń) oraz nabyte kalectwo (np. po amputacji kończyn)... Tego typu ułomności fizyczne mogą prowadzić do... zakłócenia relacji między jednostką a otoczeniem - tzw. homilopatii - a wtedy uwydatnia się negatywnie rozumiany indywidualizm, który uniemożliwia zachowania oparte na empatii, altruizmie i dialogu, co uniemożliwia realizację istotnego obowiązku, głównie w odniesieniu do dobra współmałżonka.[21] [ks. dr Edward Sitnik, KUL] Rzecz jasna, wymienione powyżej zaburzenia i niezdolności są podane jedynie w charakterze przykładów, a pełna lista byłaby o wiele dłuższa, jeśli w ogóle dałoby się ją skompletować. Warto zauważyć, że wiele spośród wymienionych zaburzeń, tak fizycznych jak i psychicznych, ma charakter trwały lub nieuleczalny, a więc osoba z takim zaburzeniem nie będzie mogła zawrzeć ważnego kanonicznie małżeństwa do końca życia. Oczywiście, może jej się udać wziąć ślub kościelny, ale w świetle prawa ten związek i tak będzie nieważny, więc w przypadku jakichkolwiek nieporozumień małżeńskich sprawa może trafić do sądu, gdzie zostanie stwierdzona nieważność małżeństwa od samego początku i współmałżonek będzie mógł legalnie, za przyzwoleniem Kościoła, tę osobę porzucić. W ten sposób małżeństwo sakramentalne okazuje się być zarezerwowane wyłącznie dla wąskiej grupy katolików "doskonałych" (w sensie psychicznym i fizycznym), a wszyscy "ułomni" są z małżeństwa wykluczeni. Skojarzenia z haniebnymi praktykami eugeniki nasuwają się same. Co więcej, przyglądając się powyższym przykładom można zauważyć, że wiele z wymienionych cech jest bardzo powszechnych i prozaicznych, jak choćby egocentryzm, nerwica, pracoholizm, perfekcjonizm, depresja, zmienność emocjonalna, lęki itd. Każda z tych cech może dać podstawę do unieważnienia małżeństwa. Nasuwa się więc naturalne pytanie, czy w ogóle ktokolwiek - w myśl kanonu 1095 - jest zdolny do małżeństwa? Można mieć co do tego poważne wątpliwości, a statystyki sądów biskupich, mówiące o ponad 80% spraw kończących się stwierdzeniem nieważności, pokazują, że te wątpliwości są w pełni uzasadnione. Dlatego, zamiast mówić o małżeństwach sakramentalnych "ważnych" i "nieważnych", należałoby raczej mówić o małżeństwach: ● nieważnych, których sąd jeszcze nie przebadał; ● nieważnych, które sąd badał i orzekł o ich nieważności; oraz... ● nieważnych, które jedynie przez brak materialnych dowodów lub niekompetencję adwokata uzyskały orzeczenie o ważności. Prawdopodobnie nie ma takiego małżeństwa, na które nie znalazłby się odpowiedni paragraf w KPK. A gdyby się jednak trafili, taki super-mąż i super-żona, którzy bez cienia wątpliwości spełniają warunki kanonu 1095 i wszystkich pozostałych, to powinni zostać z miejsca kanonizowani. Podsumowanie Obraz małżeństwa ukazany w Piśmie Świętym drastycznie odbiega od obrazu przyjętego we współczesnej kulturze i prawodawstwie, zarówno cywilnym jak i kościelnym. Według Biblii, małżeństwo to relacja, nie instytucja; relacja inicjowana przez Boga, nie przez ludzi; rzeczywistość duchowa, nie prawno-urzędowa. Te różnice mają kluczowe znaczenie dla całej etyki małżeństwa. W dzisiejszym postmodernistycznym społeczeństwie, zdominowanym przez relatywizm moralny, Kościół jest ostatnią instytucją, która może jeszcze przypomnieć ten prawdziwy - Boży - obraz małżeństwa, i zatrzymać społeczną degradację małżeństwa i rozpad rodzin. Ale żeby Kościół mógł to zrobić, najpierw musi sam dogłębnie zweryfikować swoją doktrynę, która na przestrzeni ostatnich wieków i dekad oddaliła się bardzo od biblijnego pierwowzoru, przez co "utraciła swój smak" (Mt 5,13) i stała się w oczach społeczeństwa pustym moralizatorstwem, niczym więcej jak tylko kolejną regulacją prawną stworzoną przez ludzi, którą można według uznania przyjąć lub odrzucić. Kościół musi na nowo ukazać duchową i biblijną - a nie legalistyczną - naturę małżeństwa, oraz kluczową rolę Boga w łączeniu małżonków. Ukazać nie tylko na płaszczyźnie retoryki, ale przede wszystkim na płaszczyźnie praktyki duszpasterskiej i konkretnych regulacji prawa kanonicznego - bo to te sfery dotykają bezpośrednio życia milionów rodzin. Jeśli Kościół dokona takiej krytycznej refleksji, to będzie też mógł na nowo ukazać błogosławieństwo płynące z życia w małżeństwie - to o którym mówi biblijna wizja "jednego ciała", będącego dla członków-współmałżonków oparciem i źródłem życia. Jeśli natomiast Kościół będzie trwał przy obecnej doktrynie, ukazującej nie błogosławieństwo, ale przekleństwo Prawa (Gal 3, 10; 1Kor 15, 56) - tego, które wiąże małżonków i ogranicza ich wolę poprzez liczne nakazy i zakazy, ale w sytuacji kryzysu lub rozpadu nie potrafi w żaden sposób pomóc - to odpływ wiernych spowoduje społeczną marginalizację małżeństwa sakramentalnego, a regułą stanie się życie w wolnym związku lub w oparciu o prawo cywilne, gdzie żadne zasady moralne już nie obowiązują. Takie właśnie zjawisko ma miejsce w krajach zachodnich i stopniowo coraz bardziej w Polsce. Posłowie We wstępie napisałem, że od 11 lat jestem w małżeństwie sakramentalnym. Nie jest to do końca prawda... 11 lat temu zacząłem żyć w małżeństwiem faktycznym ("jedno ciało"), czyli po prostu w małżeństwie - takim, o jakim mówi Biblia i jakim widzi je Bóg. Wiem bez żadnych wątpliwości, że zostało ono zaaranżowane przez Boga. Małżeństwo to zostało jednak zerwane 6 lat temu przez żonę, która odeszła ode mnie, i która czuje się w swoim postępowaniu usprawiedliwiona przez pro-unieważnieniowe praktyki Kościoła. Zatem od 6 lat w małżeństwie (faktycznym) już nie jestem. Również 11 lat temu zawarłem małżeństwo cywilne. W ostatnim czasie, na wniosek żony, zostało ono rozwiązane przez rozwód cywilny. Za zdradę, rozbicie rodziny i odłączenie dzieci od ojca, sąd przyznał żonie alimenty i opiekę nad dziećmi. Nigdy natomiast nie byłem w małżeństwie sakramentalnym - jedynym uznawanym przez Kościół - bo pomimo, że braliśmy ślub kościelny, to ani ja, ani moja żona, nie spełnialiśmy w 100% warunków, o których mówi Kodeks Prawa Kanonicznego, szczególnie kanon 1095 p. 3. * * * * * Artykuł ten jest udostępniony na licencji otwartej CC BY-ND PL. Rozpowszechnianie utworów zależnych możliwe po uprzednim uzyskaniu zgody autora. W treści artykułu zostały wykorzystane grafiki Wedding i Divorce autorstwa Luis Prado, CC BY [1] Orzeczenie nieważności małżeństwa w liczbach, Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, [2] Co powiedział papież o rozwodach?, tłum. A. Wuwer, [3] A. Sarmiento, Małżeństwo chrześcijańskie. Podręcznik teologii małżeństwa i rodziny, Kraków 2002. [3] Gajda, Prawo małżeńskie Kościoła Katolickiego, Tarnów 2000. [4] A. Sobczak, Sakrament małżeństwa - krótki rys historyczny, Mateusz, (dostęp [5] Gajda, op. cit., rozdz. [6] Gajda, op. cit., rozdz. 4. [7] M. Królik, Prawda o małżeństwie w interesie Kościoła, Człowiek-Rodzina-Prawo nr 1/2012, Lublin. [8] M. Góral, Psychiczna niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich, 2012, [9] Orzeczenie nieważności małżeństwa w liczbach, op. cit. [10] M. Kołbuc, Orzeczenie nieważności małżeństwa z tytułu przymusu moralnego kan. 1103 KPK 1983, Człowiek-Rodzina-Prawo nr 9/2012, Lublin. [10] K. Pokorski, Niedojrzałość emocjonalna jako przyczyna nieważności małżeństwa w orzecznictwie sądów kościelnych, Człowiek-Rodzina-Prawo nr 9/2012, Lublin. [10] R. Kornat, Małżeństwo z przymusu a proces kościelny, 2011, [10] [11] A. Bolesta, Niezdolność natury psychicznej do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich - przykłady, 2013, [12] R. Kornat, Niezdolność natury psychicznej - "unieważnienie małżeństwa", 2011, [13] K. Pokorski, op. cit. [14] W. Góralski, Błąd co do przymiotu osoby (kan. 1097 § 2 Kpk ), brak rozeznania oceniającego (kan. 1095, N. 2) i niezdolność do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich (kan. 1095, N. 3 Kpk ) w świetle wyroku Roty Rzymskiej c. De Angelis z 16 czerwca 2006 roku, Ius Ma
Często za zamkniętymi drzwiami dzieją się rzeczy straszne, o których mogą nie wiedzieć przyjaciele, czy znajomi. Niewiele osób otwarcie mówi o zdradach, małżeńskich czy różnych odmianach przemocy, która ich spotyka. Niestety rzadko z takich relacji da się uciec bez ofiar po jednej lub po drugiej stronie. Dwa opowiadania o przemocy
Przysięgali miłość i wierność aż do śmierci... Oto najgłośniejsze rozwody w rodzinach królewskich Członkowie rodzin królewskich to także ludzie. Za fasadą rozbuchanych tradycji i onieśmielającego przepychu są ludzie, którzy przeżywają swoje uniesienia, ale także rozczarowania. Którzy członkowie rodów królewskich swoim rozstaniem wprawili w zdumienie cały świat? Oto najgłośniejsze rozwody królewskie. 11 Zobacz galerię Onet Księżna Diana i książę Karol rozwiedli się w 1996 r. Małżeństwo księżniczki Anny zakończyło się rozwodem po ujawnieniu intymnych listów, które pisał do niej oficer marynarki wojennej Rozwód najstarszego wnuka królowej Elżbiety II miał mieć związek z tzw. megxitem Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Ślubom koronowanych głów lub następców tronów towarzyszy zawsze nader wystawy ceremoniał. Przepych, bogactwo, blichtr i nierzadko zainteresowanie całego świata - to elementy nieodzownie związane z ceremoniałem zaślubin. Kiedy jednak miłość się wypala, a małżonkowie nie wyobrażają sobie życia ze sobą, jedynym słusznym rozwiązaniem jest rozwód. Te zaś nie odbywają się wraz ze skomplikowanymi i wykwintnymi ceremoniami. Nie oznacza to wcale, że rozstaniami w rodzinach królewskich nikt się nie interesuje. Wręcz przeciwnie! Tym bardziej, że zakończenia małżeństwa były bardzo często poprzedzone miesiącami - jeśli nie latami - spekulacji, domysłów i plotek. Kiedy więc następuje rozwód w rodzinie królewskiej, to jego powody i następstwa są równie interesujące co ślub. Wystarczy spojrzeć na pałac Buckingham. Co rusz media spekulują np. o rozwodzie księcia Karola z Camillą Parker Bowles, jak również próbują doszukiwać się symptomów rozpadu małżeństwa księcia Williama i księżnej Kate. Zamiast jednak spekulować, prezentujemy najgłośniejsze rozwody w rodzinach królewskich. Resztę artykułu znajdziesz pod materiałem wideo: 1/11 W 1894 r. Księżniczka Wiktoria Melita Koburg, czyli wnuczka królowej Wiktorii poślubiła Ernesta Ludwika, czyli wielkiego księcia Hesji. Małżeństwo było zaaranżowane przez królową, która nie zgodziła się na ślub wnuczki z jej pierwszym ukochanym Cyrylem Romanowem. W małżeństwie nie było miłości, ale królowa zabroniła swojej wnuczce rozwieść się z mężem. Młoda kobieta posłuchała zakazu. A raczej słuchała do pewnego czasu. Kiedy królowa Wiktoria zmarła, jej wnuczka w 1901 r. rozwiodła się ze swoim mężem. Hulton-Deutsch Collection/CORBIS/Corbis via Getty Images / Getty Images 2/11 Księżniczka Małgorzata była dość ekscentryczną i imprezową przedstawicielką brytyjskiej rodziny królewskiej. Wielokrotnie donoszono o jej romansach, których tłem był hulaszczy tryb życia. Kiedy siostra królowej Elżbiety II wyraziła chęć poślubienia Dawida Townsenda, Brytyjczycy sądzili, że szykuje się królewskie wesele. Na drodze do ślubnego kobierca stanął... Kościół Anglikański, który nie zgodził się na poślubienie rozwodnika. W 1960 r. Małgorzata poślubiła fotografa Antony’ego Armstrong-Jonesa, a ich ślub był pierwszym transmitowanym w telewizji. Małżeństwo Małgorzaty i Jonesa trwało prawie 20 lat, ale było naznaczone niewiernością - i to obojga partnerów. Ostatecznie w 1978 r. swego czasu najpopularniejsze małżeństwo królewskie rozpadło się, gdy prasę obiegły zdjęcia księżniczki Małgorzaty z mężczyzną młodszym od niej o 17 lat. UPPA/Photoshot / Agencja BE&W 3/11 Księżniczka Anna stała się dwukrotnie bohaterką doniesień prasowych związanych z jej małżeństwem z kapitanem Markiem Philipsem. Oboje łączyła pasja do koni i jeździectwa. Poznali się zresztą podczas igrzysk Olympic Equestrian w 1968 r. Ślub, który odbył się 1973 r., był wielkim świętem w rodzinie królewskiej. Samo małżeństwo nie należało do wzorowych. Bardzo często pojawiały się doniesienia o zdradach, romansach, ale nikt nie miał potwierdzenia tych spekulacji. Do 1989 r., kiedy to dziennik "The Sun" opublikował prywatne i intymne listy do księżniczki Anny. Miały one zostać skradzione z teczki Anny, a ich autorem okazał się oficer marynarki wojennej Timothy Laurence. Cztery miesiące po skandalu księżniczką Anna ogłosiła separację, a rozwód nastąpił w 1992 r. Graham Bezant/Toronto Star via Getty Images / Getty Images 4/11 Rok 1992 r. obfitował w jeszcze jedno wydarzenie, które dotyczyło małżeńskich kryzysów w brytyjskiej rodzinie królewskiej. Tego właśnie roku ogłoszono separację księżnej Diany i księcia Karola. Nie stanowiło to wielkiego zaskoczenia, ponieważ nieustannie pojawiały się informacje, że w małżeństwie Królowej Ludzkich Serc działo się źle. Ich ślub w 1981 r. był iście bajkowy, para wyglądała na szczęśliwą, a sakramentalne "TAK" obserwowały miliardy miliony ludzi na całym świecie. Książę Walii przez cały czas trwania małżeństwa był zakochany w innej kobiecie - Camilli Parker Bowles. Z kolei księżna Diana nie radziła sobie z tym nietypowym "trójkątem małżeńskim". Z tego względu wdawała się w romanse, które wyszły na jaw. W 1996 r. małżeństwo Diany i Karola zakończyło się rozwodem, który był najgłośniejszym królewskim rozstaniem we współczesnej historii. ALAMY LIMITED / Agencja BE&W 5/11 Kiedy mówimy o historii i najgłośniejszych rozwodach, to nie możemy - przy okazji - nie napomknąć o sprawie króla Henryka VIII i Katarzyny Aragońskiej. W 1509 r. Henryk VIII pojął za żonę wdowę po swoim bracie Arturze - Katarzynę Aragońską. Ich małżeństwo nie było jednak szczęśliwe. Król rozpaczliwie oczekiwał potomka, który zostanie jego spadkobiercą. Katarzyna Aragońska powiła kilkoro dzieci, jednak wszystkie zmarły przedwcześnie. Zniecierpliwiony król szukał pocieszenia w ramionach innych kobiet, a w pewnym momencie zaczął podważać legalność zawarcia związku małżeńskiego z Katarzyną. Do tego stopnia, że rozpoczął wieloletnią batalię z papieżem. Ostatecznie niewiele wskórał i postanowił nie tylko ogłosić niezależność od papieża, ale także powołał kościół anglikański, który... zgodził się na rozwód oraz poślubienie drugiej z sześciu żon. Domena publiczna 6/11 Trzecie dziecko brytyjskiej królowej - książę Andrzej - od dziecka miał znać swoją przyszłą żonę. Sarah Ferguson została jego małżonką w 1986 r. Ceremonia była - a jakże - wystawna, jednak popularność pary nie była wystarczającym spoiwem ich związku. O romansach i zdradach Andrzeja donoszono dość często, ale to Sarah została sfotografowana w słonecznym Saint Tropez, kiedy w jej ustach palce trzymał amerykański doradca finansowy John Bryan. Małżeństwo przyjaciółki i kuzynki księżnej Diany oraz syna królowej trwało zaledwie sześć lat, po czym ogłoszono separację. Ostatecznie para rozwiodła się w 1996 r. Materiały prasowe 7/11 Peter Phillips jest najstarszym wnukiem królowej Elżbiety II. Kiedy poślubił w 2008 Autumn Kelly, zainteresowanie jego osobą i małżeństwem było raczej umiarkowane. Po dekadzie małżeństwa nagle zrobiło się o nich głośno. Czemu? Wraz z zaskakującą decyzją Meghan Markle i księcia Harry'ego z rodziny królewskiej, Peter i Autumn Phillips poinformowali o swojej separacji oraz potencjalnej wyprowadzce do Kanady. Samir Hussein/WireImage / Getty Images 8/11 Karolina Hanowerska to najstarsza córka księżnej Grace i księcia Rainiera. Członkini książęcej rodziny Monako porzuciła studia i w 1978 r. bez niczyjej zgody poślubiła Philippa Junota, który nie chciał żadnych oficjalnych tytułów nieszlacheckich. Para nie wytrwała długo w monogamii. Już w 1980 r. donoszono o zdradach Junota. Ostatecznie w 1992 r. Karolina otrzymała oświadczenie nieważności ślubu kościelnego. LOUNES/Gamma-Rapho via Getty Images / Getty Images 9/11 Księżniczka Karolina Hanowerska nie miała szczęścia do mężów. Z pierwszym się rozwiodła przez jego niewierność. Drugi - zginął w katastrofie łodzi motorowej. Trzeci zaś - Ernest August - którego poślubiła w 1999 r., miał być tym, przy którym się zestarzeje. Po ośmiu latach księżniczka Karolina wniosła pozew o rozwód. Dlaczego? Ernest August miał związać się z... prostytutką z Rumunii, którą poznał w jednym z domów publicznych. Księżniczka Karolina z rozwodem czekała do osiągnięcia pełnoletniości przez jej córkę. Alain BENAINOUS/Gamma-Rapho via Getty Images / Getty Images 10/11 Monakijska księżniczka Stefania, czyli młodsza siostra Karoliny, także nie miała szczęścia do mężów. Była dwukrotnie zamężna i za każdym razem jej związek trwał rok. Za pierwszym razem wybrankiem był jej ochroniarz Daniel Ducruet, zaś drugim mężem został akrobata Adans Lopez Peres. Pascal Le Segretain/Getty Images / Getty Images 11/11 Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z życiem gwiazd, zapraszamy do naszego serwisu ponownie! Hulton Royals Collection / William Vanderson / Getty Images Data utworzenia: 12 czerwca 2021 18:00 To również Cię zainteresuje
Zdrada i jej pozory - to główna przyczyna rozwodów. Aleksandra Partyk. Orzeczenia. Data dodania: 30.12.2015. Niewierność małżeńska stanowi jedną z najczęstszych przyczyn rozpadu związku i może prowadzić do rozwodu. Warto prześledzić dorobek orzeczniczy sądów w tym przedmiocie. Jednym z podstawowych obowiązków małżeńskich
W starciu o Złote Globy Historia małżeńska przegoniła wszystkich tegorocznych faworytów, zdobywając aż 6 statuetek – najlepszy dramat, najlepsza aktorka w dramacie (Scarlett Johansson), najlepszy aktor w dramacie (Adam Driver), najlepsza aktorka drugoplanowa (Laura Dern), najlepszy scenariusz (Noah Baumbach) i najlepsza muzyka (Randy Newman). Film opowiada historię rozwodzącego się małżeństwa. Reżyser Noah Baumbach nie sięgnął po temat nowatorski, a po formułę dobrze znaną z takich produkcji jak: Sprawa Kramerów, 500 dni miłości czy Blue Valentine. Co więc sprawia, że w gruncie rzeczy oklepana opowieść, wciąż wydaje się świeża? Skandalista, wybitny aktor, łamacz kobiecych serc. Brad Pitt kończy 56 lat! Fabuła filmu „Historia małżeńska” Fabuła skupia się na rozpadzie związku Nicole (Scarlett Johansson) i Charliego (Adam Driver), małżeństwa z 10-letnim stażem i 8-letnim synkiem. On jest reżyserem teatralnym, który powoli zaczyna wypalać się zawodowo, co przeradza się w frustrację. Ona jest aktorką, która dla swojego przyszłego męża zrezygnowała z kariery hollywoodzkiej i przeprowadziła się do Nowego Yorku, by występować w jego teatrze. Dwoje ludzi, których niegdyś połączyło wielkie uczucie postanawia rozstać się w zgodzie. Wszystko do czasu, kiedy Nicole otrzymuje telefon do jednej z najlepszych prawniczek w LA (Laura Dern) i decyduje się skorzystać z jej usług. Okazuje się wówczas, że pragnień tych dwojga nie da się pogodzić. A przynajmniej nie tak, aby żadna ze stron nie była pokrzywdzona. Fot. Kadr z filmu "Historia małżeńska" Recenzja filmu „Historia małżeńska” Co kocham w Nicole? Odpowiedzią na to pytanie rozpoczyna się Historia małżeńska. Widzimy długą sekwencję dowodów głębokiej, dojrzałej miłości. Listę poważnych powodów oraz drobnostek, na które zwróciłby uwagę tylko bardzo zakochany człowiek. Dlatego właśnie to co następuje jest tak dewastujące. Ciężko uwierzyć, że miłość, o której sile dowiedziono nam w tak dobitny sposób właśnie się skończyła. Błogi stan, w który wprowadziło nas pierwsze 7 minut zostaje brutalnie przerwany. Od tej pory będzie już tylko gorzej. Zamiast pogrążać się w rozpaczy, możemy jednak pójść w ślady bohaterów i sporządzić naszą listę powodów, dla których nie możemy przestać myśleć o Historii małżeńskiej. 1. Duet aktorski Na czele listy znajdą się aż dwa powody, by ten film uwielbiać i bez których na pewno by się nie udał: Scarlett Johansson i Adam Driver. O ile po obojgu z nich można spodziewać się przynajmniej dobrego występu, to tym razem przeszli najśmielsze oczekiwania. Ciężko mi powiedzieć, kiedy ostatni raz widziałam amerykańską produkcję z równie poruszającą grą aktorską. Moje ogromne zdumienie wzbudziła transformacja Johansson z pierwszej seksbomby Hollywood w interesującą w swej przeciętności bohaterkę. W ten sposób twórcy zrównali swoje postacie pod względem atrakcyjności i przynajmniej w tym zakresie dali im równe szanse. W Historii małżeńskiej nie ma miejsca na splendor i podniosłe sceny. Siła filmu tkwi w szarej, smutnej i pełnej rozczarowań rzeczywistości. Tacy też są jego bohaterowie – zachwycająco autentyczni. Jeśli jednak miałabym wybierać pomiędzy dwójką fantastycznych aktorów, to w tej konkurencji Adam Driver rozkłada wszystko i wszystkich na łopatki. Jeśli nie otrzyma Oscara, to nie wiem kto mógłby na niego zasłużyć. 2. Nierozstrzygalność racji Historia małżeńska opiera się na dwóch różnych, niemożliwych do pogodzenia perspektywach, które reprezentują amerykańskie miasta – Nowy York i Los Angeles. Charlie jest osobą bardzo poukładaną, wiecznie myślącą o pracy, desperacko trzymającą się tego co już ma. Nicole natomiast, nie lubi stresować się rzeczami nieistotnymi, wie kiedy odpuścić, a przede wszystkim, marzy o wolności i nowych możliwościach. A jak wiadomo, w LA jest dużo otwartej przestrzeni. Oboje mają bardzo jasno sprecyzowane pragnienia. Problem w tym, że ciężko nam osądzić, które są istotniejsze i bardziej zasługują na spełnienie. Widzowie zostają postawieni w pozycji najlepszego przyjaciela rozstającej się pary, który nagle musi wybierać po której stronie stanąć. Rzecz w tym, że racja jest zawsze po obu stronach, a na domiar złego – żywimy sympatię do obu osób i żadnej nie chcemy porzucać. Seans przypomina rozdrapywanie starej rany. Reżyser torturuje nas emocjonalnie zmuszając do postawienia się po obu stronach barykady. Odnajduje najbardziej bolesne punkty i zmusza do zmierzenia się z prawdą. A prawda jest taka, że w przeciwieństwie do tego co orzeka sąd, w sprawie rozwodowej nigdy nie ma zwycięzców. Fot. Kadr z filmu "Historia małżeńska" 3. Komentarz społeczny Monolog prawniczki granej przez Laurę Dern o fundamentach kultury chrześcijańskiej jest jednym z najbardziej trafnych podsumowań naszego społeczeństwa jakie kiedykolwiek słyszałam. I chyba nie powinno mnie to dziwić. Twórczość Noaha Baumbacha słynie z akuratnych komentarzy wymierzonych w klasę średnią oraz środowiska artystyczne. Umiejętność uchwycenia bolączek poszczególnych warstw społecznych zaowocowała w Historii małżeńskiej. Nie ma tu już jednak typowej dla reżysera satyry. Zderzający się ze ścianą bohaterowie są dalecy od bycia śmiesznymi. Fot. Kadr z filmu "Historia małżeńska" 4. Drobne gesty Obcinanie włosów, przebieranie się na Halloween, naprawianie bramy, wspólne czytanie z synem – Historia małżeńska składa się z subtelnych gestów o dużym ładunku emocjonalnym. To te detale wypełniają rzeczywistość bohaterów i nadają jej znaczenie. Sprawiają, że ich historia jest tak wyjątkowa. Zamiast podkreślać różnice dzielące bohaterów, Noah Baumbach skupia się na uwypukleniu łączącej ich więzi. Przywiązanie rodzinne, wspólni znajomi, zainteresowania, syn i ogromne przywiązanie sprawiają, że bohaterowie być może nigdy do końca się od siebie nie uwolnią. I jak pokazuje nam ostatnia scena, w której Nicole z matczyną troską zawiązuje Charliemu sznurówkę, może nawet sami tego nie chcą. Fot. Kadr z filmu "Historia małżeńska" 5. Historia prawdziwa Najlepiej opowiadamy o tym, co sami dobrze znamy. Nie powinno zatem zaskakiwać, że łamiący serce autentyzm Historii małżeńskiej nie wziął się znikąd. Noah Baumbach w 2013 roku sam przeszedł bolesne rozstanie ze swoją żoną Jennifer Jason Leigh, z którą łączyło go niemal 10 lat wspólnego życia oraz mały synek. Przyczyną rozwodu były „różnice nie do pogodzenia”. Trudno tutaj o zbieg okoliczności, choć sam reżyser zaprzecza w wywiadach tym domysłom. Nie wydaje się jednak, żeby potwierdzenie plotek było w tym przypadku najważniejsze. Historia małżeńska jest filmem o rozwodzie Nicole i Charliego, ale każdy kto kiedykolwiek przeżył bolesne rozstanie lub choćby pokłócił się z ukochaną osobą może się w nim odnaleźć. Jest to opowieść zarówno uniwersalna, jak i dogłębnie osobista. I w tym tkwi jej największa siła. Historia małżeńska jest dostępna na Netflixie i wciąż można ją obejrzeć w kinach. Plakat filmu Historia małżeńska: Fot. Materiały prasowe
W księgarni informatycznej Helion znajdziesz: Jak zdradzają Polacy, autor: Dariusz Korganowski, Patryk Szulc, Zuzanna Szulc, wydawnictwo: Prószyński Media.
fot. Fotolia Moje przyjaciółki uważają, że jestem kompletnym życiowym cudakiem i nie potrafię się odnaleźć w szarej rzeczywistości. Zupełnie jakbym z księżyca spadła. Ja mam na ten temat odmienne zdanie. Jak większość dziewczyn z mojej klasy poszłam na studia, wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci. Rodzice nie byli biedni, ale też nie na tyle bogaci, by nam wiele pomóc. Dorabialiśmy się więc wszystkiego sami i dzięki temu cieszyły nas drobnostki. Te 10 lat szybko minęło Nadal byliśmy młodzi, oboje nadal mieliśmy siły i ochotę robić karierę zawodową, za to w naszym życiu osobistym zaczęło się coś sypać. – Nie czujesz, że stajemy się sobie coraz bardziej obcy? – zapytałam męża któregoś razu, czym wywołałam na jego twarzy bezbrzeżne zdumienie. Stwierdził tylko, że nie ma pojęcia, o co mi chodzi, i że on nadal mnie kocha. Po tych słowach zamiast w usta pocałował mnie w czoło i wrócił do czytania gazety. Gdyby ktoś poprosił mnie o ocenę naszego związku, to na 100 punktów dałabym tylko 60, ze wskazaniem, że zmierza on w chłodne strefy małżeńskiego pożycia. Długo nikt nie mógłby mi zarzucić, że nie starałam się w być atrakcyjna, intrygująca, wesoła. Pewnego dnia doszłam jednak do wniosku, że nie tylko ja mam obowiązek starać się o to, żeby w naszym domu było ciepło, przytulnie i miło. Faceci nie są już głowami rodzin w pierwotnym znaczeniu tego zwrotu. Nie jest tak, że coś im się od nas należy, bo przynoszą do domu pieniądze. Dziś my, kobiety, tak samo jak oni ciężko pracujemy, podobnie jak oni znosimy stresy i wszelkie niepowodzenia zawodowe. Niestety, większość mężczyzn kompletnie to ignoruje, za to nadal oczekuje żon uśmiechniętych i opiekuńczych, które są jednocześnie praczkami, kucharkami i niańkami dzieci, które raczyli im „zrobić”. Kiedy zatem ja przestałam się starać, dom stawał się coraz chłodniejszy, aż w końcu doszło do tego, co nieuniknione. Pewnego dnia moja przyjaciółka zaprosiła mnie na kawę. – Wiesz, jest mi bardzo przykro, ale muszę ci o czymś powiedzieć... – zaczęła niepewnie. – Nosiłam się z tym już tyle czasu i zawsze powtarzałam sobie: „Jeszcze nie dziś” . – W czym problem? – spytałam nieco zniecierpliwiona. – To dla mnie trudniejsze, niż sądziłam, ale w końcu powinnaś to wiedzieć… – plątała się, więc postanowiłam jej pomóc.– Chodzi ci może przypadkiem o to, że mąż mnie zdradza? – Skąd wiesz? – zdumiała Na początku oczywiście nie miałam o niczym pojęcia, więc mieszkający ze mną casanova był przekonany, że jest oszustem idealnym. Może gdybym zwracała na niego większą uwagę, szybciej domyśliłabym się, co w trawie piszczy. Odkryłam to przez przypadek Wiosną zorganizowaliśmy w naszym domu imprezę. Jak za dawnych lat, każda para miała ze sobą przynieść alkohol i coś do zjedzenia. Wyznaczona osoba została także zobowiązana do przygotowania taśmoteki, która nie wykraczałaby przebojami poza lata dziewięćdziesiąte. W trakcie tejże zabawy ktoś zapytał mnie o Grzesia, gdzie się podział. Zaczęłam więc go szukać. Nie było go w salonie na dole, ani w kuchni, ani w łazience. W naszej sypialni też męża nie zastałam, w pokoju gościnnym również. Byłam pewna, że z przyjacielem zaszył się u naszego syna i pokazuje mu najnowszą grę komputerową. Cóż, chłopcy czasem nie wyrastają z marzeń o zostaniu kapitanem Klossem, Supermanem czy agentem 007. Gdy jednak znalazłam się pod drzwiami pokoju synka, nie usłyszałam odgłosów typowej strzelanki, a ciche pojękiwania. Zajrzałam do środka: Grześ obłapiał półnagą koleżankę ze studiów, rozłożoną na biurku naszego dziecka. Gapiłam się na nich chwilę, po czym powiedziałam: „Przepraszam” i zeszłam na dół. Według zaproszonych gości tamten wieczór był jednym z najbardziej z szałowych, które kiedykolwiek u siebie zorganizowaliśmy. Jedynymi osobami, które uważały inaczej, byłam ja, mój mąż i jego kochanka, która szybko się ulotniła. Najwyraźniej mój małżonek oczekiwał, że zrobię mu karczemną awanturę. Tak się jednak nie stało. Kazałam mu się jedynie wynieść z naszej sypialni i poprosiłam, żeby złożył pozew o rozwód. Był zaskoczony, że nawet nie podniosłam głosu, ale potulnie wykonał wszystkie polecenia. Pierwsza rozprawa została wyznaczona dopiero za kilka miesięcy Do tego czasu, jak zdecydowałam, będziemy żyli z Grzegorzem pod jednym dachem i próbowali spokojnie rozwiązać wszystko, co zawiązywaliśmy przez ostatnie dwanaście lat. Moje przyjaciółki uznały, że jestem głupia, że nie wyrzuciłam wiarołomcy i że wtedy w ogóle nie zrobiłam afery. – Przecież mogłaś tę lafiryndę wywlec za ucho z pokoju Maksia i pokazać ją wszystkim gościom! – stwierdziły. – Po co? – wzruszyłam ramionami. – Jak to po co?! Żeby mieć niepodważalny dowód, że drań cię zdradził! Podczas rozwodu byłabyś panią sytuacji! Prawdę mówiąc, kompletnie nie leżało w mojej naturze, by z krzykiem szarpać się z kimś, kogo mój mąż wolał ode mnie. – Obiektywnie rzecz biorąc – zaczęłam im spokojnie tłumaczyć – on ma takie samo prawo do wolności i wyboru jak ja. Wybrał inną. Nie jestem właścicielką swojego męża, a on moim psem, żebym przez to nabyła prawo do obicia go smyczą. – Może także chcesz równo podzielić wasz majątek?! – to była ironia, ale… – Właśnie tak zamierzam zrobić. Żebyście widzieli ich miny – To na pewno stres. Jeszcze ci przejdzie, kobieto – stwierdziła Aneta, a Karolina energicznie jej przytaknęła. Mój mąż, podobnie jak koleżanki, był zdezorientowany moją postawą. – Zawiniłem – przyznał pewnego dnia cierpiętniczym głosem. – Możemy jeszcze spróbować to wszystko naprawić. Powiedz tylko, że tego chcesz… Nie chciałam. Nie miałam zamiaru niczego naprawiać. Po co przedłużać agonię? Mama mi mówiła, jak za jej moich młodych lat chodzili po podwórkach druciarze. Naprawiali garnki, lutując w nich dziury. To starczało na kilka gotowań. Potem w tych samych miejscach co poprzednio znów wypalały się dziury, tym razem o wiele większe. Byłam pewna, że podobnie byłoby z moim małżeństwem. Takiej „dziury” w małżeńskim garnku już niczym nie da się zalepić. Fakt, niektórzy próbują, wmawiają sobie, że warto, że trzeba, dla dobra… Czyjego? Moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że mężczyzna, którego jeszcze nie tak dawno nazywałam mężem, już umarł, a zatem powinnam godnie go pochować. Utwierdzał mnie w tym chociażby stan psychiczny jednej z moich znajomych, która rozwodzi się z mężem od czterech lat i przez cały ten czas stale przekonuje wszystkich wokół, że już niedługo puści drania w skarpetkach. Przez te 1460 dni schudła, zbrzydła i zgorzkniała. Na jej twarzy na stałe zagościł zły, jadowity uśmieszek. Ona już nie potrafi myśleć o niczym pozytywnie. Nienawiść ją posiadła całkowicie i ostatecznie. Niegdyś była wspaniałą i wszystkim przyjazną szefową działu. Natomiast teraz, gdy pojawia się w pracy, jej podwładni milkną z lękiem. Ja za to, tak jak sobie postanowiłam, jesienią rozwiodłam się z mężem szybko i bezboleśnie. No, prawie bezboleśnie. Mój niedawny ukochany ubzdurał sobie bowiem, że ponieważ jestem tak naiwna, to odda mi tylko czterdzieści procent naszego majątku. Dobroć niekiedy inni uznają za coś złego, zrozumienie za słabość, brak chęci walki za tchórzostwo. Grzegorz przekonał się jednak, że niewiele ze mną wygra Kiedy zaczął się stawiać, na rozprawie poprosiłam sędziego o krótką przerwę. Na korytarzu pokazałam mu fotkę, jak leży na biurku naszego syna i robi swoje, a pod nim świetnie widać naszą wspólną półnagą koleżankę. Wcale nie byłam taka głupia, jak niektórzy sądzili. Bo tak naprawdę zanim powiedziałam: „Przepraszam”, wyciągnęłam komórkę i z ukrycia pstryknęłam im fotkę. Tak na wszelki wypadek. Na małżeńską stypę zaprosiłam wszystkie przyjaciółki, które były na moim wieczorze panieńskim. W pewnej chwili Aneta nie wytrzymała i spytała mnie wprost, dlaczego to robię. Dlaczego nie szukałam zemsty? Dlaczego jestem taka spokojna i nie widać po mnie złości? Czemu nie rozdzieram szat i myślę tylko o tym, co mnie czeka? Pozostałe koleżanki też jedna przez drugą zaczęły wykrzykiwać, że chcą wiedzieć. Wtedy opowiedziałam im historię, którą kiedyś wyczytałam na kartach pewnej powieści o Dzikim Zachodzie: Mały indiański chłopiec zapytał kiedyś swojego sędziwego dziadka: – Jesteś szczęśliwy? – Czuję się tak, jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki. Jeden jest pełen złości i nienawiści. Drugiego przepełnia miłość, przebaczenie i pokój.– Który zwycięży? – dopytywał mały. – Ten, którego codziennie karmię. Czytaj więcej prawdziwych historii:Mój syn ma romans z moją przyjaciółkąCyganka wywróżyła mi 3 małżeństwaPochodził z biednej rodziny, więc kłamał że mnie nie kochaNajpierw chciałam usunąć ciążę, ale wmówiłam mężowi że on jest ojcemWesele mojej córki było koszmarem. Wszystko przez teściową
JIS0. cfbl98gz08.pages.dev/279cfbl98gz08.pages.dev/118cfbl98gz08.pages.dev/304cfbl98gz08.pages.dev/227cfbl98gz08.pages.dev/295cfbl98gz08.pages.dev/179cfbl98gz08.pages.dev/85cfbl98gz08.pages.dev/363cfbl98gz08.pages.dev/353
historie o zdradach małżeńskich